A to instrument dęty o największej skali
ze wszystkich instrumentów dętych.
Nadaje się i do klasyki, i do rozrywki.
Egzaminatorzy stwierdzili, że mam talent,
bo miałem dużą łatwość w rozróżnianiu
bardzo bliskich sobie dźwięków. Obra-
zowo wygląda to tak: kiedy słyszysz
ryk niedźwiedzia i śpiew skowronka,
to wiadomo który jest wyższy. Jeśli
dźwięki są bardzo podobne, mózg
rozpoznaje je na zasadzie często-
tliwości. Nie każdy więc potrafi…
I tak trafiłem na cudownego na-
uczyciela: Wojciecha Kulczyckiego.
Podchody sąsiadów
Moja mama, bardzo praktyczna,
wypożyczyła mi instrument ze
szkoły. Bała się, że będę chciał
go szybko zmienić na inny. Nie
kupiła mi klarnetu na własność,
bo nie była pewna, czy fascy-
nacja wkrótce nie minie. Ćwi-
czyłem więc w swoim poko-
ju. Rozstawiałem na środku
pulpit z nutami. Bardzo szybko
uczyłem się utworów na pamięć,
więc grałem krótko. Im bardziej
zacząłem poprawiać technikę, skalę
i dynamikę na instrumencie, tym czę-
ściej dało się zauważyć niezadowolenie
sąsiadów. Dlatego musiałem zostawać
w szkole muzycznej i ćwiczyć w salkach.
Mogłem za to grać otwartym dźwiękiem
i ćwiczyć bez ograniczeń. Szkołę pod-
stawową muzyczną skończyłem w czte-
ry lata, zamiast standardowych sześć.
Bo grałem już utwory, które studenci
przygotowują na Akademii Muzycznej.
Moi rodzice, szczególnie mama, byli ze
mnie bardzo dumni. Kibicowali mi, jeź-
dzili na moje występy, koncerty. Pamię-
tam swój pierwszy konkurs muzyczny
w Oławie. Grałem dwa utwory, w jednym
się pomyliłem i się rozpłakałem. Zająłem
drugie miejsce. Dziecięca, chora ambi-
cja, na szczęście szybko mi przeszła.
Saksofon jak
odkurzacz
Mój nauczy-
ciel prowa-
dził także
big-band –
zespół jazzo-
wy – składający
się z uczniów kla-
sy saksofonu, perku-
sji i trąbki. Pewnego dnia
pan Wojciech przyniósł mi sak-
sofon i powiedział, że mam za-
grać. Nie byłem pewny, czy mi
się uda. A okazało się, że w porównaniu
do klarnetu, jest to instrument łatwiej-
szy w obsłudze. Można podłączyć rurę
do odkurzacza, ruszać palcami i jesteś
saksofonistą – żartował nauczyciel. I tak
zostałem członkiem zespołu jazzowego
na stanowisku „drugiego saksofo-
nu”. Od razu zostałem rzucony
na głęboką wodę. Dostawa-
łem nuty, dwa razy trzeba by-
ło przegrać utwór i następny.
Zawodowe podejście! I tak za-
częła się moja przygoda w ze-
spole Jazz Combo Volta, w któ-
rym gram do dziś. A zacząłem, gdy
miałem 14 lat. Koncertowaliśmy m.in.
w Belgii, Holandii, Austrii, Niemczech,
fot. darchiwum prywatne
53
ŻYJ
Z PASJĄ